Witam! 

Jeśli czujesz w powietrzu, że zima powoli odchodzi w gdzie-pieprz-rośnie, dobrze zacząć planować pierwsze wiosenne weekendy. Bo cóż jest lepszego od planowania niezapomnianego wyjazdu? Oczywiście on sam! 

Chciałabym zaproponować Wam zdobycie jednego ze skarbów norweskiej natury, mianowicie Preikestolen. Jest to najbardziej znana atrakcja niezwykle bogatego w piękne okolice obszaru Ryfylke znajdującego się w okręgu Rogaland. Preikestolen, inaczej zwany też półką skalną czy amboną, był od samego początku na naszej liście must see. Zdobycie płaskiej skały o wymiarach 25x25m na wysokości 604m n.p.m. nie należy do najłatwiejszych, jednak możliwość zobaczenia całego Lysefjordu z takiej perspektywy wynagradza wszystko.

 

Jak dojechać?

Preikestolen znajduje się w pobliżu miejscowości Jørpeland przy trasie Rv 13. Nasz gps nie potrafił odnaleźć tej miejscowości, jednak jadąc od Stavanger trasa była bardzo intuicyjna. Zjazd z głównej drogi w leśną uliczkę prowadzącą do celu jest dobrze oznakowany i ciężko go minąć.  Na końcu uliczki jest schronisko z płatnym parkingiem, na którym zostawiamy auto za symboliczne 100kr (nydyrydy zaparkować nigdzie sensowniej, producent znaków „zakaz parkowania i postoju” nieźle się wzbogacił na odcinku między trasą Rv13 a schroniskiem i parkingiem).

 

mapa1

 

Samego schroniska nie sprawdziliśmy (spaliśmy w naszym osobistym hotelu- aucie), jednak serwowany w nim ciepły obiad po zejściu z Preikestolen polecamy baaardzo. 

 

Clipboard01dd

 

Coś o samym wchodzeniu na Preikestolen…

Całość zajęła nam 4,5h: 2h wchodzenia, godzina podziwiania z odpoczynkiem i jedzeniem oraz 1,5h schodzenia. Wybraliśmy się tam na pograniczu sezonu, stąd nienajlepsza pogoda, ale dzięki temu mieliśmy trasę i sam szczyt praktycznie na wyłączność. Przed nami weszła jedynie młoda para Niemców, a dopiero pół godziny po naszym wejściu ktoś następny dołączył. Istotne było również to, że wyruszyliśmy przed godziną 10 przed południem, bo w drodze powrotnej mijaliśmy istne pielgrzymki, w szczególności Azjatów. Sama trasa jest dość zróżnicowana; jest i ostro pod górę, że chce się wyrzygać płuca, ale i też płasko, kiedy masz czas na dojście do siebie i zebranie sił na następne strome podejścia. Nam osobiście największy problem sprawił początek. Był to niczym ten egzamin-kosa na pierwszym roku studiów co ma na celu szybko i „bezboleśnie” pokazać, czy się nadajesz na studenta czy masz wrócić do domu i zapisać się na kurs kopania rowów. Podczas naszego schodzenia najczęściej widać było tę rezygnację i poczucie swej beznadziejności w oczach turystów właśnie po przejściu tego pierwszego odcinka do Platået. Możliwe, że do naszych problemów z wchodzeniem przyczynił się poprzedni wieczór w „hotelu”, w którym to stuknął nam szampan na głowę. Ale nie jechaliśmy przecież 5 godzin po to, by po 0,5km wdrapywania się wrócić do auta. 

 

Clipboard02

 

Następne odcinki trasy już były psychicznie lepsze do zniesienia, ponieważ dzięki mapkom widzieliśmy nasze postępy i ile udało nam się pokonać. Bardzo podobał mi się odcinek Krogebrekkmyrane , który był mokradłami i jedynym sposobem przejścia przez nie jest uroczy drewniany mostek ciągnący się na całej długości aż do ostrego podejścia do Neverdalsskaret. Niemal pionowe kamienne schody budziły w niektórych lęk, ale dla nas był to kolejny challenge, metr po metrze bliżej do celu.

 

Clipboard01w

 

Po wejściu wyżej flora zdecydowanie przerzedziła się, dominowała skała i małe oczka wodne. W Tjødnane było ich najwięcej i zaskakująco pokaźnych rozmiarów. Na tym odcinku możliwe było rozbicie namiotu i mimo pogody i niskich temperatur mijaliśmy taki jeden. Drogowskazy wydawały się być typowo norweskim żartem, bo inne ścieżki niż na Preikestolen wyglądały jak te, co się idzie za potrzebą w lesie, a nie prowadzące do kolejnego górskiego szczytu. Nie wiem, może kiedyś będzie nam dane wypróbowanie ich.

 

ddd

 

Póki co, czekał nas ostatni odcinek, niby płaski, ale jednak z lekkim pochyleniem ku przepaści. Wyglądał prosto: ze specjalnie zbudowanymi schodkami, mostkami itp., jednak wiatr i deszcz nie pozwalał na chwilę rozproszenia w postaci poruszania się i jednoczesnego rozglądania się naokoło.
W końcu udało się, widać fjord Lysefjord, widać legendarną płytę i ogromne pęknięcie między nią a resztą skały. Wieje jak w kieleckim na dworcu, deszcz bije w twarz, ale to nieważne. Czujesz to wzruszenie, dumę i ogromny szacun w stronę natury.

 

fff

 

Głęboki wdech i gramy chojraka, kto bliżej podejdzie do urwiska. Niby wiatr wieje w głąb skały, ale czy nie zmieni nagle kierunku? Lepiej podejść… klęcząc. W końcu raz się żyje- usiadłam na kancie urwiska Preikestolen. Sekundy dłużyły się w nieskończoność, milion myśli i czekanie na znak od natury, czy powinieneś żyć, czy może jednak zabawniej byłoby Cię zdmuchnąć. Mnie postanowiła oszczędzić, dlatego obiecałam jej, że opiszę to wszystko kiedyś i podzielę się z innymi. Słowa dotrzymałam. 

 

ffff